Forum Free for all Strona Główna Free for all
Postrzegaj rzeczy takimi jakie są naprawdę, a nie takimi, jakie życzyłbyś sobie żeby były.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

RPG: Klatwa Prosperity Wells
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Free for all Strona Główna -> Deadlands
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Wto 20:44, 20 Wrz 2005    Temat postu: RPG: Klatwa Prosperity Wells

Prosperity Wells. Mala miescina, przez niektorych ochrzczona Ziemia Obiecana, przez innych nazywana Zadupiem Zachodu.
Coz... i jedni i drudzy maja wiecej racji niz by chcieli.
Kilka lat temu miasteczko tetnilo zyciem - pobliskie zloza upiorytu zapewnialy dostatek wszystkim, ktorzy po prostu chcieli znalezc sie w okolicy. Gornikow w koncu trzeba bylo czyms karmic, zapewniac im wode ognista i zbawienie dla grzesznikow. Nie wspominajac juz o chinskich lazniach - trzeciej co do wielkosci rozrywce Prosperity.
Tak bylo kiedys...
Teraz ludzie snuja sie smetnie pomiedzy budynkami, muzyka w saloonie tez jakas... hmm... grobowa... Jednak jeszcze nie jeden czlowiek wysiadzie z dylizansu w tej malowniczej miescinie...

***
SZTONY LOSU:
John Callahan : N N C

CHLUP.
Pierwszy krok Callahana po wyjsciu z dylizansu natrafil na dosc gleboka kaluze blota. Oczywiscie zaowocowalo to malowniczymi plamami na dolnej czesci bialego plaszcza. Z drugiej jednak strony padajacy deszcz i tak go przemoczy zanim zdazy dojsc do Saloonu.
John wyprostowal sie. "W gorszym bagnie sie pracowalo" pomyslal. Przerzucil przez ramie swoje skromne bagaze i udal sie w kierunku przepitych halasow i smetnej muzyki. Mial nadzieje na cichy pokoj na pieterku, gdzie moglby wzglednie odpoczac przed czekajacym na niego nazajutrz spotkaniem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez JohnnyBee dnia Śro 10:57, 21 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Wto 20:58, 20 Wrz 2005    Temat postu:

John Callahan

Nowoprzybyły poprawił dłonią stetsona, tak by strugi wody nie spływały mu na kark, po czym przesunął nieco na barku bagaże, by nie uwierały go w plecy.

Wychodząc z kałuży, rozejrzał się jednocześnie po mieście, badając, zauważając, oceniając... Saloon w tym mieście na szczęście ciągle stał w jednym kawałku, toteż John wolnym krokiem przeszedł przez ulicę, by schronić się pod daszkiem przed wodą spadającą z nieba.

Saloon był dwa budynki dalej, toteż dotarł do niego już po chwili. Przed wejściem zatrzymał się na chwilę, oceniając... "klimat" lokalu (przez niektórych nazywany dosadnie smrodem).

Cóż, skonstatował to, że bywał w gorszych spelunach, toteż nie wahając się pchnął obrotowe drzwiczki i wszedł do środka, zatrzymujac się przy wejściu. Jak należało się spodziewać, oczy zgromadzonych zwróciły się w jego stronę, toteż odwzajemnił fawor, rozglądając się po klienteli...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Wto 21:17, 20 Wrz 2005    Temat postu:

Rozmowy ucichly zupelnie. Moznaby powiedziec, ze slychac bylo muchy tanczace na zyrandolach, gdyby nie fakt, ze muchy nie zniosly by panujacegu tu zapachu.

SZTONY LOSU:
Howard Londern: B C C


John powoli, oceniajac kazdy ruch, podszedl do baru
- Podwojna prosze.
Barman tylko skinal glowa i bez slowa siegnal po kieliszek.
Uwaga klientow powoli opuszczala osobe Callahana. Zasadniczo po kilkunastu sekundach kazdy zaczal sie martwic swoimi sprawami.
John siegnal po kieliszek i szybkim, wprawnym ruchem wlal jego zawartosc wprost do przelyku.
Przez chwile myslal ze przez przypadek polknal zapalona pochodnie. Trunek byl piekielnie podly i rownie mocny. Przelyk Johnna wyslal kuriera do jego mozgu, ze sie tak nie bawi i zaraz to zwroci, ale petycja zostala odrzucona przez silna wole Callahana.
Niemniej jednak skrzywil sie nieco, co wywolalo lekki usmiech siedzacego obok klienta.
- Stary Bob dal ci najpodlejszy syf jaki tylko mial. Miales prawo sie skrzywic. - zwrocil sie do Johna.
Byl sredniego wzrostu, dobrze zbudowany. Powoli podniosl glowe i spod ronda czarnego kapelusza spojrzalo na Callahana dwoje zimnych, szarych oczu Przez prawe oko i polowe twarzy biegla paskudna blizna. Niejako akompaniamentem dla tego spojrzenia byl diabelski usmieszek na waskiej twarzy z kilkudniowym zarostem.
- Skrzywilem sie, bo przypomniala mi sie speluna z mojego miasteczka. A ten trunek wcale taki zly nie jest. - tlumaczyl sie John.
Nieznajomy uraczyl go spojrzeniem typu "A w garbate aniolki tez wierzysz?".
- Slabo klamiesz, panie...
- Callahan, John Callahan.
- Milo mi. Jestem Howard. Howard Londern. - wyciagnal dlon w strone Johna. Mial uscisk sredniej wielkosci imadla, ale John nie dal sie i odwzajemnil go z taka sama sila. - To co? Jeszcze po jednym? Ja stawiam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez JohnnyBee dnia Śro 10:59, 21 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
Generał



Dołączył: 05 Wrz 2005
Posty: 556
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:29, 20 Wrz 2005    Temat postu:

- Zatem gdzie podążasz Johnn? i Czym sie pałasz w tej nędznej dziurze... - Tu nic dobrego nie znajdziesz.. Ni piniędzy, ni kobiety.. Tutaj tylko można być obdarzonym jednym wzgledem.. - rzekł Howard.
- Jakim? - zdażył powiedziec Callahan, zanim wlał sobie do gardła kolejny kiliszek.
-Względami i czułościa, panny jakże atrakcyjnej, zwanej potocznie - Śmiercią...
-Z tą panną, romansów już miałem co nie miara... Obca ta dziewica nie jest mi, wiec przestróg tych dawać nie musisz... - odparł Callahan.
-Bacz się jednak... Szuj i bandziorów tu nie brak... Ja sam od dawna pałam się w tym gównie...- smutno stwierdził Londern pochylając sie nad szklanka alkoholu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Wto 22:05, 20 Wrz 2005    Temat postu:

John Callahan

Callahan zerknął kątem oka na Londerna, obracając w ręce szklaneczkę trunku. Od jego następnego pytania wiele mogło zależeć, toteż solidnie je wpierw przemyślał.

- Miasto na pierwszy rzut oka wydawało się miłe... jeżeli pominąć pogodę. - powiedział w końcu obojętnym tonem głosu. - Czyżby coś tu było nie tak? I co na to stróże prawa?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Wto 22:23, 20 Wrz 2005    Temat postu:

Londern malo nie udlawil sie swoim drinkiem.
- Stroze prawa? Zartujesz chyba?
Przez jego oblicze przebiegl cien.
- Prosperity Wells nie ma strozy prawa...
- Co nie potrzeba ich tutaj? - zaciekawil sie John.
- Nie jest to co prawda miasto bezprawia, ale jeden porzadny szeryf by sie przydal. Niestety nie mamy do nich szczescia. Przychodza z podniesiona piersia i znikaja... Uciekaja moze... A moze cos innego... - Przechylil kieliszek do dna. - W kazdym razie jak spotkasz jakiegos, to go pozdrow. Bob! Jeszcze jedna kolejka.
- Dzieki, ja juz passuje. Podroz byla cholernie meczaca. Czy ta speluna ma jakies pokoje do wynajecia?
Londern rozesmial sie glosniej - Bob, daj temu panu swoje najlepsze gniazdko. Dopisz do mojego rachunku.
- Sam place swoje rachunki.
- Nonsens! Pierwsza noc na moj koszt.
- Ale...
- Sluchaj, John, sa sprawy w tym miescie, o ktorych nalezy albo nie wiedziec, albo szybko zapominac. W takiej sytuacji mozna zbyt szybko dostac olowiany prezent, jak sie nie wie co i komu odpowiedziec... - Jego szare oczy nagle staly sie zimne jak stal...
John wytrzymal na sobie to stalowe spojrzenie. W koncu nie takim sprawom stawial juz czola w swojej karierze. Wymiana trwala kika sekund, w koncu Howard odwrocil wzrok.
- Pewnie jak odpoczniesz bedziesz chcial jak najszybciej stad uciec. Wcale ci sie nie dziwie, jesli mam byc szczery, ale jak bedziesz mial czas sie pozegnac, to zajrzyj do zakladu pogrzebowego... tam mnie znajdziesz.
John tylko skinal glowa.
Londern uklonil sie, obrocil napiecie i skierowal do wyjscia. Zatrzymal sie w progu, z reka na drzwiczkach, druga uniosl w pozegnalnym gescie do Johna.
- Bywaj Johnnie Callahan! Milej nocy. Ha ha ha...
Jego smiech przyprawilby o dreszcze nawet wilkolaka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
Generał



Dołączył: 05 Wrz 2005
Posty: 556
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:35, 20 Wrz 2005    Temat postu:

Gdy Howard wyszedl z budynku, byl juz pozny wieczor... Ksiezyc w pelni mienił sie zwym srebnym kolorem, dajac ponure oswietlenie na cale to mroczne miasteczko... Swym normalnym, pewnym krokiem udal sie do swojego przejsciwoego domu, ktorym byl zaklad pogrzebowy. Gdy przekroczył prog pomieszczenia do sypialni, rzucil swoj kapelusz na lozko, i ciezko usiadl na bujanym fotelu. W pokoju panowal półmrok. Londern wyciągnał swoje długie, brązowe cygaro i powoli zaczął tworzyc wogkol siebie mglista tytoniową mgłe... Gdy tak się bujał do przodu oraz tyłu, zaczł cicho pod nosem mruczyć swój ulubiony tekst:

Kiedy patrzysz w odległą dal,
Wyjmujesz cygaro i mówisz zapal.
Dymiący się tytoń ulatnia się z przed nosa,
A ja dobywam swego gnata z ukosa…

Gdy tylko skończył, głowa ciężko opadła mu na klatkę piersiową, zasypiając czujnym, niespokojnym snem...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BearClaw dnia Śro 15:49, 21 Wrz 2005, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Wto 22:36, 20 Wrz 2005    Temat postu:

John Callahan

"Grabarz... wynajmujący pokoje potencjalnym klientom" - pomyślał z humorem John. - "Jak to mówią, w umierającym mieście tylko grabarz nie narzeka na brak roboty. Ano, skorzystajmy. Zresztą i tak pewnie będzie to pokój na jedną noc..."

Szybkim gestem dokończył drinka, tłamsząc w zarodku protesty żołądka, po czym wstał i rzucił na kontuar zapłatę za swojego pierwszego drinka.

- Więc... Bob... pokaż mi ten swój najlepszy pokój. - zwrócił się do barmana, podnosząc swoje bagaże z ziemi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Śro 14:53, 21 Wrz 2005    Temat postu:

Barman ociagajac sie ruszyl swoj tlusty zad zza kontuaru. Wskazal Johnowi schody na pietro i nie czekajac na jego reakcje zaczal poruszac sie we wskazanym kierunku.
Callahan postanowil utrzymac bezpieczny dystans, co okazalo sie zbawienna w skutkach decyzja, gdyz kazdemu pokonanemu przez barmana stopniowi towarzyszyl dzwiek, ktory bynajmniej nie byl skrzypiacym drewnem i powodowal lzawienie oczu oraz nasuwal dziwne skojarzenia z pieklem, siarka i innymi wyziewami.
Po bolesnej dla siebie (zmeczenie) i Callahana (wyziewy) wspinaczce skierowal sie w najbardziej zacieniony (ciemny) kat budynku, gdzie majaczyly kontur drewnianych dzwi. Na podloge przed drzwiami padalo kilka smuzek swiatla przez wyrazne, okragle otwory w drewnie. Widocznie poprzedni lokator improwizowal w zakresie klimatyzacji.
Pokoj byl wzglednie czysty - to znaczy pozawiony elementow powodujacych zabrudzenie. Jedyne co sie w nim znajdowalo to lozko z przepoconym materacem i drewniane krzeslo wygladajace na rownie wygodne co blacha falowana, naszpikowana gwozdziami.
"Jesli to jest najlepszy pokoj, to nie chce widziec kibla" pomyslal John.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Śro 20:07, 21 Wrz 2005    Temat postu:

John Callahan

Nowy lokator złożył ostrożnie bagaże w kącie, po czym podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

Cicha, pusta ulica - i dobre trzy metry do ziemi. Nic, z czym by sobie nie poradził. Co prawda spróchniała i wypaczona framuga zapewne musiałaby być wypchnięta, ale...

"Ech, dopiero przyjechałem... chyba nie powinienem przesadzać" - John doszedł do wniosku, że chyba przesadza kapkę z paranoją. Zdjął płaszcz i strzepnął go solidnie, obsypując ściany i drzwi pecynkami zeschniętego błota. Odpiął od kamizelki okrągły, srebrny przedmiot i włożył go do kieszonki, naprzeciw złotego zegarka.

Obie strzelby powędrowały do kąta, a John schwycił brzeg materaca i zajrzał pod spód. Niestety, spód wyglądał jeszcze gorzej niż wierzch, toteż Callahan zrezygnował z pomysłu przewracania go.

Drzwi niestety otwierały się na zewnątrz, toteż poprzestał jedynie na przestawieniu krzesła tuż pod nie w nadziei, że ewentualny zabójca wpadając do środka się o nie przewróci z głośnym łomotem.

Płaszcz zabrudzony błotem powiesił na gwozdziu wystajacym z drzwi, maskujac jednoczesnie dziury po kulach, natomiast drugi, zapasowy płaszcz posłużył mu za prześcieradło. Oba pasy na kolty powędrowały na oparcie łóżka, w zasięgu dłoni. Czego wchodzący nie mógł zobaczyć to było to, że jeden z nich był pusty, a jego lokator tej nocy przebywał jeszcze bliżej Johna...

W końcu John, nie do końca zadowolony, ale już zmęczony, zgasił lampę naftową, odlał się przez okno, po czym położył się do łóżka, namacał dłonią kolbę Peacemakera, nasunął kapelusz na oczy, po czym zasnął płytkim, czujnym snem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
Generał



Dołączył: 05 Wrz 2005
Posty: 556
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:38, 21 Wrz 2005    Temat postu:

Pierwsze promyki światła oblały ponurą postać Howarda, spiacego w swym bujanym fotelu. Gdy jaskrawe swiatlo zaczęło razić jego źrenice za zamknietymi powiekami, męzczyzna obudził się z morderczym wzrokiem. Jednym szybkim spojrzeniem omiótł pomieszczenie dookoła swojej postaci. Odetchnał głeboko, iż znów dane mu było przeżyć kolejna noc. Splunął na podłogę i powoli wstał, rozprostowując kosci.
"Czemu ja mam tak suche gardło? Czas sie czegos napic... - pomyślał Londern, kierujac się do swojego barku z odpowiednimi napitkami. Jedna szklanka nalewki malinowej rozgrzała jego wnetrznosci, orzezwiajac jego umysł oraz ciało fala ciepła...
Podszedł do swoich zapasów żywnościowych, wział kawalek starego dwudniowego chleba i przezuwajac pokarm wyszedł na ulicę...
Gdy spruchniałe drzwi do jego mieszkania zatrzaskneły sie z hukiem, Howard tylko upewnił się, czy ma przy sobie swoje dwa niezawodne rewolwery... Bron była na swoim miejscu, w idealnym stanie.
Przezuwajac ostatnie kęsy bohenka chleba skierował sie w strone Saloonu, gdzie zostawił niejakiego Cala cos tam...
"Niech to ciemnosc pochlonie... znow zapomnialem jak sie nazywal ten kowboj wygladajacy na jakiegos heroicznego szeryfa... Hahahah... Jestem ciekaw ile tutaj wytrzyma..." - zastanowił się Howard.
Mijajac opustoszały ostatni posterunek szeryfa, Londern tylko sie zmino usmiechnal pod nosem. Nagle, jakby z pod ziemi wyrosl mu przed nosem, mezczyzna o dlugim czarnym zaroscie i fioletowych, mrocznych oczach...
- Tys Grabarz prawda?
- Czego?
- Dzis jeszcze bedziesz mial robote...
- Czego?!
- I nie odnos sie tak, bo Ciebie nie bedzie mial kto grzebac...
- Nie wiem kim jestes i jak Cie zwa, ale jak mi wejdziesz pod moja dluga, ciezka lufę, to dam Ci smak rozkoszy, tak jakby sam Diabeł Cie patroszył...
Po tych slowach nieznajomy tylko spojrzał krótką chwile na Howarda, po czym zniknał tak szybko jak sie pojawił...
"Dziwny szmaciarz jak na to miejsce.. Dziwny.. Grozic, zamiast walczyc.." - pomyślał Londern i ponowil swoja droge do miejsca spotkania z Johenem... ("Czy jak mu tak to było...")


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Śro 21:15, 21 Wrz 2005    Temat postu:

John Callahan

Tego ranka Johna obudził piejący kogut, z zupełnym brakiem wyczucia odzywając się jeszcze przed wschodem słońca. Przez chwilę leżał nieruchomo na łóżku, nasłuchując skrobania insektów i kontemplując wizję koguta z rożna, zanim znów nie przysnął. Godzinę później, gdy Słońce już wzeszło nad horyzont, kogut odezwał się ponownie, raz jeszcze wzbudzając w Johnie mordercze instynkty. Z odgłosów dobiegających go zza nieszczelnego okna wywnioskował jednak, że reszta miasta też już zaczynała wstawać, toteż postanowił pójść w jego ślady.

Ostrożnie wstał z łóżka, strząsając z siebie całe tałatajstwo znęcone w nocy ciepłem jego ciała, po czym z powrotem opasał się pasami z bronią. Rzut oka ( i pociągnięcie nosem) pozwoliły mu stwierdzić, że jego prezencja uległa dosyć znacznemu obniżeniu, toteż pierwsze swe kroki postanowił skierować ku owym chińskim łaźniom, z których podobnież słynęło Prosperity Wells.

Znaleźć łaźnie było łatwo - wystarczyło wejść do budynku ozdobionego szyldem z literami przyozdobionymi o fantastyczne łamańce, co niemalże uniemożliwiało odczytanie napisu "Chińska pralnio-łaźnia Wu-Tsunga".

Pół godziny później, John poczuł się już bardziej jak człowiek, umyty, ogolony, najedzony (łaźnia jak się okazało podawała też posiłki do wanien, które aczkolwiek wściekle ostre, były całkiem smaczne), a co najważniejsze, w wyczyszczonym ubraniu. Przy okazji zostawił też w pralni swój zabłocony płaszcz.

W końcu, wyczyszczony i odpicowany, przystąpił do wypełniania celu swojej wizyty w mieście, kierując swe kroki ku najbardziej okazałej rezydencji w mieście, ozdobionej tabliczką z napisem "Burmistrz".

Drzwi otworzyła mu służąca, której jedynie powiedział:
- Proszę przekazać burmistrzowi, że przybył porucznik Callahan.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Śro 22:00, 21 Wrz 2005    Temat postu:

Drzwi gabinetu Burmisztrza otworzyly sie gwaltownie i oczom Callahana ukazal sie osobnik wielkosci dobrze wypasionego wieprza. 1,6m wzrostu i tak na oko jakies 130 kilo wagi.
"Ale sie wladzy powodzi... pewnie nie ma go kto od koryta odganiac" - tak ni z tego, ni z owego pomyslal John.
- John! - z szerokim usmiechem zwrocil sie do Callahana, nie zwazajac na to e nie byli ze soba formalnie na 'ty'. - Jak sie masz? Ciesze sie ze tak szybko dotarles.
- Witam, panie burmistrzu. - John odwzajemnil uscisk reki.
- Zapraszam w moje skromne progi.
Dwaj mezczyzni weszli do biura. Burmistrz poinformowal, a raczej potwierdzil rozkazy Johna. Otoz John Callahan od tej pory (na czas rzecz jasna nieokreslony, lub wrecz dozgonnie) bedzie piastowal urzad Szeryfa Prosperity Wells. Do jego dyspozycji oddany bedzie budynek, w ktorym oprocz oczywistego biura i solidnego aresztu, znajduje sie calkiem przytulna i podobno dosc schludnie urzadzona kwatera mieszkalna. No i oczywiscie w miejskiej stajni czekal na Callahana jego wierny przyjaciel - kon Mieciu, ktory dotarl tutaj kilka dni wczesniej koleja.
- Tak wiec, drogi Johnie - kontynuowal swoje wprowadzenie burmistrz - Prosperity stalo sie brudnym miastem. Wlasnie ktos taki jak ty jest nam potrzebny, alby zaprowadzic tu porzadek. Mamy tutaj za duzo tych malych zoltych skur... - w pore zreflektowal sie - znaczy sie przedstawicieli azjatyckiej mniejszosci etnicznej.
Przez jego twarz porzebieglo obrzydzenie, jakby mowil o karaluchach, ale szybko przybral znow oficjalny wyraz twarzy.
- No i jakby tego bylo malo mamy tez spora populacje czarnu... eee... wyzwolonych afroamerykanskich obywateli no i tych czerwo... rdzennych mieszkancow tych terenow. Zadanie nie jest proste. Trzeba wyczyscic (na to slowo postawil szczegolny nacisk) to miasteczko. I na dodatek trzeba byc caly czas politycznie poprawnym.
- Chyba wiem co ma pan na mysli - John wiedzial dokladnie i wcale mu sie to nie podobalo, zreszta od pierwszego momentu nie polubil burmistrza, ale przeciez nie na tym polegalo jego zadanie. - Zrobie wszystko co w mojej mocy.
- No i to sie nazywa podejscie! - rozpromienil sie burmistrz. - No dobrze, juz nie bede cie zatrzymywal, Szeryfie.
- Dziekuje, w razie czego wie pan gdzie mnie znalezc.
John uklonil sie i opuscil biuro. Odebral od sekretarki swoje bagaze i udal sie w kierunku swojego nowego biura.
Ale nie dane mu bylo do niego dotrzec...
Zauwazyl zamieszanie przed saloonem. Wygladalo na to, ze szykowal sie pojedynek. Na to nie mogl pozwolic w swoim miescie. Katem oka dostrzegl postac Howarda bacznie obserwujacego przebieg wydarzen...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Czw 12:52, 22 Wrz 2005    Temat postu:

Sytuacja była klasyczna: dwoje ludzi, których duma lub upór kazały rozwiązać ich spór w ostateczny sposób, oraz tłumek gapiów, spragniony darmowej uciechy. Z boku stał nawet grabarz, bez wątpienia oceniając na oko wzrost obu panów. Cóż, kiedyś owo szeryfowanie trzeba było zacząć – równie dobrze można było zacząć je teraz.

John przerzucił swoje bagaże przez balustradę tarasu, przy którym stał. Człowiek stojący w wejściu, z wyglądu zdaje się sklepikarz, obrzucił go przez moment niechętnym spojrzeniem, zły, że ktoś rozprasza jego uwagę skupioną na pojedynku, jednak chwilę później do jego mózgu doszły sygnały wysyłane przez gałki oczne: srebrna lśniąca odznaka szeryfa na piersi Callahana. Wlepił więc w Johna zaskoczone spojrzenie, otwierając ze zdziwienia usta. Szeryf wykorzystał sytuację, rzucając mu obie swoje strzelby, które tamten ledwo co złapał.

- Proszę mi to przechować na chwilę, dobrze? – uśmiechnął się do niego John. Odrzucił poły płaszcza, ukazując światu dwa rewolwery, poprawił stetsona na głowie, po czym zszedł w błoto ulicy, wchodząc w pole widzenia obu pojedynkowiczów.

- Witam państwa, - zwrócił się do zgromadzonego ogółu – nazywam się John Callahana, jestem nowym szeryfem, i proszę o rozejście się oraz oddanie broni. W przeciwnym razie będę zmuszony użyć siły, a wierzcie mi panowie – jego pogodny ton nagle się zmienił, a spojrzenie zielonych oczu stwardniało – to będzie dla was bardzo bolesne.

Obydwaj rewolwerowcy spojrzeli ze zdumieniem na Johna, na siebie, po czym znowu na Johna. Na ulicy zapadła niemal zupełna cisza.

- Odważny z niego facet – mruknął pod nosem Howard – głupi, ale odważny.

Jego dłoń opadła na rękojeść jego kolta, gdy przyszykował się w duchu na nieuchronną strzelaninę. Bo do strzelaniny jego zdaniem musiało dojść – aczkolwiek słowa nowego szeryfa zrobiły widoczne wrażenie na obu rewolwerowcach, nie miał on jeszcze wystarczającej siły autorytetu, by wymusić posłuch samym słowem. Powoli, wężowym ruchem wysunął swój rewolwer z kabury, przesuwając się lekko z bok, bliżej filara podpierającego dach domu, przy którym stał.

I rzeczywiście – jeden z rewolwerowców, ten po jego lewej, zgarbił się w charakterystyczny sposób, gdy jego ręka opadła na rękojeść kolta i wyszarpnęła go z kabury. Zanim jednak zdążyła go unieść i wycelować, powietrze przeszył huk strzału.

Callahan. Przed chwilą jeszcze całkowicie nieruchomy, w jakiś sposób zdołał w ułamku sekundy dobyć broni, stojąc teraz z rewolwerem w ręku, sprężony, gotowy do oddania kolejnego strzału, jeżeli będzie potrzebny.

Gdy jednak rewolwer jego celu chlupnął do pobliskiej kałuży, stało się jasne, że drugi strzał nie będzie konieczny; rewolwerowiec z bezbrzeżnym zdziwieniem w oczach spojrzał na swoją przestrzeloną, bezwładną rękę, z której przed chwilą wypadła mu broń, po czym przewrócił oczyma i osunął się na ziemię.

Lufa broni Callahana zatoczyła łuk, zatrzymując się na drugim przeciwniku, którego kolt też był na jak najlepszej drodze do opuszczenia kabury. Huknął kolejny strzał, ale z nieoczekiwanego źródła – Howard Londern beznamiętnie podniósł rewolwer, po czym bez zmrużenia oka przestrzelił drugiemu pojedynkowiczowi głowę.

Jedno uderzenie serca później ku swojemu zaskoczeniu zobaczył skierowaną w swoją stronę lufę Peacemakera Callahana i usłyszał jego głos:
- Rączki rączki, panie Landorn... proszę puścić gnata.

Londren uniósł pytająco brew i popatrzył swoim martwym zimnym wzorkiem na szeryfa.
- Da mi pan skończyć robotę dzisiaj? – odezwał się lodowatym tonem. – Bo właśnie narobiło się jej że ho ho...

- Czy jest w lokalnym zwyczaju, żeby grabarze zapewniali sobie sami robotę? - zapytał Callahan sarkastycznie.

- W tym mieście każdy zapewnia sobie robotę - Ty również, jakbyś nie zauważył przed chwila - dodał ironicznie Howard.

- Różnica polega na tym, że ja, jako szeryf, mam przywilej zabijania ludzi w majestacie prawa..., a zwykły grabarz nie - jak zwykły obywatel ma prawo zabijać tylko w samoobronie. – oświecił Howarda John. - I teraz zapytam się - czy pańska ofiara zagrażała panu? Czy wyciągnęła w pańską stronę broń?

Spojrzenie Howarda stało się lodowate, a ton jego głosu był gorszy od zajęcia którym się pałał - A czyś Ty za dużo wczoraj wypił? Albo zapomniał wziąć 3 milimetrowych okularów Panie Szeryfie? Mam spokojnie patrzeć jak jakaś łachudra do mnie mierzy z gnata i spokojnie stać, jak na strzelnicy? Ja grzebię ludzi, ale nie mam zamiaru grzebać SIEBIE! Czy to jest wystarczająco jasne Panie Cala... cos tam?

- Mierzy? - spojrzenie Callahana na moment powędrowało znacząco w stronę bezgłowych zwłok, w stronę jego broni, ciągle tkwiącej w kaburze. - kto niby do pana mierzył? Bo chyba nie pańska ofiara?

- Jaka ofiara? Czy tutaj cos się stało NIEZWYKLEGO? - Spojrzał odrobinę zmieszany Londern - to nie jest moja ofiara, jeno mój KLIENT - prawda panie Szeryfie?

Spojrzenie Callahana nie zmieniło się ani trochę, a lufa kolta nawet nie drgnęła. Londern nagle zdał sobie sprawę, że kuli rewolwerowej jeszcze nikt nie zdołał przekonać ustną perswazją. Zirytowany wepchnął broń do kabury, unosząc do góry ręce.

- W porządku. – uchwyt palca na spuście kolta szeryfa zelżał nieco, gdy ten zwrócił głowę w kierunku zgromadzonych gapiów. – Koniec przestawienia, proszę się teraz rozejść. Ty, Landorn, złap się za swojego... klienta. Ty – John wskazał palcem na jakiegoś wyrostka, stojącego z brzegu z rozwartymi ze zdziwienia ustami. – kopnij się do lokalnego łapiducha, powiedz mu, że będzie miał robotę u szeryfa. Pan – wskazanym był tym razem jakiś farmer, siedzący na koźle wozu zaprzężonego w konia. – będzie pan tak łaskaw i zawiezie rannego pod mój areszt? A pan... – Callahana zwrócił się na koniec do sklepikarza, nadal trzymającego w garści jego strzelby – jeżeli byłby pan tak miły i przeszedł się ze mną do biura, bo zdaje mi się, że będę musiał zrobić drobne zakupy?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kazeite dnia Czw 18:34, 22 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
Generał



Dołączył: 05 Wrz 2005
Posty: 556
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:07, 22 Wrz 2005    Temat postu:

Targając zakrwawionego, upoconego i ojszczanego "Niech to szlag, musiał jeszcze ojszczac przed smiercią swój frak.." osobnika, ktorego wypchal odrobina ołowiu, Londern wlókł ciało na cmentarz. W pochmurnym nastroju, wspominajac fakt, iż nowy szeryf, ktory nawet nie pamieta jego nazwiska (ze wzajemnoscia), zagroził mu i jeszcze utrudnił robotę w tej zdechłej padlinie, zwanej miasteczkiem...
"Świetnie.. Przbył najgłupszy szeryf jakiego w życiu widziałem... Zamiast siedziec cicho, i zbierac kase, to pierwszego dnia wkracza do akcji i robi, tak zwany porzadek... W dodatku ogladany przez poł tej spróchnialej meliny... Powinniem sie udac do jakiejs kantyny i postawic, ze najpozniej za trzy dni bedę grzebał jego zwłoki... Jak tylko skoncze grzebac to ścierwo..." - pomyslał Londern.
Gdy Howard doszedł do cmenatrza, wysokie ponure drzewo obok grobowców dało mu odrobinę cienia, gdy zajał się zakopywaniem trupa...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Pią 11:25, 23 Wrz 2005    Temat postu:

Pięć minut później, ciągle na cmentarzu… Callahan stał wsparty o ścianę, podczas gdy Howard kopał „grobik”. W międzyczasie ranny został odholowany do biura szeryfa, a wyrostek pobiegł po lekarza.

- Jak to nie co ty mi machasz ta lufa przed nosem? Nie masz co robić? - rzekł Howard, rzucając złe spojrzenia w stronę szeryfa.

- Mam. I właśnie to robię - odpowiedział z niezmąconym spokojem John. - Powiedz mi, co wolisz... tydzień aresztu czy 50 dolarów grzywny?

- Hmm... kusząca oferta.. matrymonialna… szczególnie jak ktoś mi macha nagą lufa przed moimi ustami... i jeszcze wolą za to 50 dolarów - oburzony jęknął Howard.

- Technika małych kroków, panie Longhorn. Jeżeli klimat w tym mieście ma się poprawić, prawo ma być przestrzegane. Począwszy od karach za drobne przewinienia, a skończywszy na ciężkich. - wyjaśnił Callahan.

- Jedyne co mi będzie ciężko, panie Calaflakan, to to ze woła pan ode mnie 50 patoli, za wykopanie tego dołka, włożenie do niego tych soczystych zwłok, i machanie do mnie czubkiem pańskiej spluwy... - odgryzł się Londern

- Niezupełnie. "Wołam" od pana 50 dolarów jako grzywnę za zakłócenie porządku publicznego i użycie broni palnej w granicach miasta. Grzebanie zwłok nie ma z tym nic wspólnego. - skrzywił się Callahan.

- Ale, ze jest pan (wzdycha - ironio ty moja..) szeryfem tego miasta... i nie uśmiecha mi się siedzenie i jedzenie szczurzych odpadków w jakże przytulnym miejscu zwanym potocznie więzieniem... spłacę je panu.. o ile będę mógł się udać do swojej speluny, bo mam jeszcze tyle zdrowego rozsądku, aby nie nosić przy sobie gotówki.. wiec jak panie Calamran? Pasuje? - dodał Howard.

- Odpowiada mi to. - odparł John - ale może najpierw zakończmy tą sprawę... - To rzekłszy zbliżył się do zwłok i najpierw zdjął z nich pas z bronią, a potem beznamiętnie obszukał ich kieszenie.

- Hiena cmentarna - dodał pod nosem Londern

- John Callahan. - odparł z niezmąconym spokojem szeryf.

- Święta Ladacznica - zironizował Howard.

- Pańskie życie prywatne mnie nie obchodzi. - stwierdził John.

Tymczasem Callahan znalazł w kieszonce od zegarka zabitego złotego dolara, co Howard skwitował dzikim uśmiechem, jednak mina mu prędko zrzedła, gdy po chwili zza pazuchy zwłok szeryf wyciągnął pękaty woreczek, w którym zalśniły grudki złota. Poza tym zabity w kieszeni miał pergamin z dziwnymi symbolami i schowany w brudnym zawiniątku ząb, który Callahan rozpoznał od razu…

- Ile pan bierze za pogrzeby, panie Leghorn? - zapytał, zwracając się w stronę wspartego na łopacie grabarza.

- A ile mi możesz zapłacić za swój? - odparł pytaniem Howard - Byle by teraz, bo później mogę mieć problemy z wyegzekowawaniem należnych mi pieniędzy od zwłok... – dodał.

- Dziesięć dolarów. - odrzekł szeryf, rzucając grabarzowi bryłkę złota.

- Masz pogrzeb klasy średniej.. za głupotę i odwagę... - skwitował Londern - Jeśli chcesz wybrać sobie grób, to zrób to teraz... innego dnia możesz już nie żyć... zresztą jak każdy w tym mieście... - dodał z poważną mina.

- A wtedy to już będzie mi całkowicie obojętne, gdzie będę leżał. A wysokość grzywny właśnie wzrosła o 10 dolarów, za pyskowanie. - stwierdził Callahan.

- Ze niby za co? A gdzie jest to napisane w .... eee ... prawie - oburzony Howard, aż poczerwieniał ze złości.

- Nieobyczajne zachowanie albo zakłócanie spokoju, proszę sobie wybrać - uśmiechnął się John.

- Czyjego spokoju? Ci tutaj maja spokój, a jak nie wierzysz, to zobacz jak spokojnie leżą... - grabarz wskazał na nagrobki.

- Mojego, chociażby. - wyjaśnił Callahan.

- Zawsze możesz sobie tutaj odpocząć - nie widzę problemu.. - sparował Howard.

- I kolejne piec dolarów... - pokręcił głowa z niesmakiem szeryf.

Londern spektakularnie splunął na ziemie, i postanowił milczeć... udając ze nie widzi szeryfa...

Callahan tymczasem zaczął studiować pergamin z symbolami (rozpoznał niektóre jako pismo Indian), podczas gdy Howard skończywszy kopać schował łopatę i poszedł po forsę.

- No dobra, rusz się. Zobaczymy, czy nie masz przypadkiem w areszcie drugiego klienta. - zakończył dyskusje Callahan, zainkasowawszy pieniądze. Zaczęli maszerować w kierunku biura szeryfa

- Zatem maszerujmy do tego drugiego delikwenta... prowadź szeryfie..- dodał Howard.

- Nie, ty idziesz pierwszy - odparł John. Obaj ruszyli przez miasto, z Howardem na czele i Jonem u jego boku. Szczerze mówiąc świeżo upieczony szeryf nie wiedział po prostu, gdzie jest jego biuro, toteż bezwzględnie i cynicznie wykorzystał nieświadomego grabarza w roli przewodnika.

- Masz cygaro? – spytał po drodze Howard Johna.

- Nie. - odparł ten krótko.

- I tak nie palę.. - odparł z przekąsem grabarz. John spojrzał na niego, mając na końcu języka ciętą ripostę, jednak postanowił nie zniżać się do jego poziomu.

Biuro szeryfa było w rzeczy samej schludnie urządzone, ale całość efektu psuł zapach zaschniętej krwi. W jednej z cel, na pryczy znajdował się nieprzytomny rewolwerowiec a obok niego klęczała niewiasta, sprawdzając czy waszmość jeszcze ciepły jest.

- Szeryfie, doktor Jackson jeszcze nie dotarł. Zatamowałam krwawienie, ale on zaczął cos majaczyć... bardzo dziwne rzeczy opowiadał. – zaczęła mówić, widząc wchodzących. Londern tylko ciekawie przyglądał się niewiaście i zaczął cicho coś pogwizdywać.

- Co konkretnie, panno?... - John spojrzał pytająco na kobietę.

- Mówił o takich rzeczach, ze musiałam go skropić woda święconą, żeby przestał...

- Whisky mu dajcie - od razu zacznie mówić - zaproponował Londern.

- Mówił ze w lesie za miastem czai się zło... ze ludzie się zmieniają podczas pełni... ze tam jest niebezpiecznie – ciągnęła kobieta, zignorowawszy Howarda w równym stopniu co szeryf.

- Czy mogę się wtrącić? – ten nie wytrzymał.

- No mów, mów... tylko pamiętaj o karach za nieobyczajne zachowanie. - John pogroził grabarzowi palcem.

- Tylko jedno pytanie... bardzo proszę... - poprosił Londern. A zwracając się do dziewki - Ma pani wolny wieczór ?- z szelmowskim uśmiechem spojrzał na dziewczynę. Ta wybuchnęła płaczem i wzięła nogi za pas z biura.

- Następne 5 dolarów... – westchnął szeryf, kręcąc z niedowierzaniem głową.

"Szkoda, a taka miła się wydawała... ten szeryf ma naliczanie sekundowe chyba..." - zachował swoje myśli dla siebie Howard.

- A tak a propos.. jeśli znów mogę się wtrącić - mogę? - dodał z przekąsem.

- Jeżeli ma pan jeszcze pieniądze, to proszę bardzo... - zauważył z równie dużym przekąsem John.

Nagle obaj usłyszeli jęki nieprzytomnego, który po chwili zmienił się w wycie. Ciało gościa wygięło się w luk i zaczęło pokrywać sierścią, a jego oczy zapłonęły czerwienią...

Callahan zareagował błyskawicznie, odskakując od drzwi celi, podczas gdy jego ręka skoczyła do broni. Huknęły dwa strzały, które jednak zdawały się nie robić większego wrażenia na potworze. Ten z każdą sekundą zdawał się rosnąć w oczach, a jego głowa na oczach obu panów zaczęła przechodzić przerażającą transformację.

Oczy Howarda rozszerzyły się ze zdziwienia...
- Panie szeryf, a teraz mogę strzelać? – krzyknął.

- Tak! – odkrzyknął Callahan, zajęty zasłanianiem się przed potworem blatem stołu. Ten bowiem wyprysnął z celi i usiłował ciąć go pazurem, nie zważając na to, że Howard także zatopił kulę w jego ciele. Callahan nacisnął spust kolejne dwa razy, starając się trzymać stół pomiędzy nim a potworem. Te kule potwór już odczuł, tym bardziej że jedna z nich trafiła go w głowę.

Londern, stojąc przezornie w drzwiach, wykorzystał moment, w którym wilkoczłowiek odwrócił się do niego plecami i strzelił po raz kolejny. Ta kula trafiła chyba w coś żywotnego, ponieważ potwór charknął nagle dziwnie i upadł z rozmachem na stół, z którego po chwili zsunął się na podłogę.

Obaj panowie dzierżąc w dłoniach dymiące kolty wymienili w ciszy spojrzenia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Pią 22:54, 23 Wrz 2005    Temat postu:

Howard ocknął się z pierwszego szoku.
- Czy możesz mi powiedzieć CO TO do cholery było? - szok przeszedł ale zdziwienie zostało.
- Twój następny klient - odparł zimno John schylając się do zwłok z zamiarem przeszukania.
- Zwierząt nie chowam!
- Jakich zwierząt?
Howard ze zdziwieniem spojrzał za na ciało wilko... eee... klienta. Rzeczywiście, gość jakby dostał tajemniczej depilacji gdzieś pomiędzy wzorowym przyjęciem pocisku na klatę a łupnięciem o ziemie.
- No to ja już nic nie rozumiem. Poddaje się.
- I bardzo dobrze, jakbyś za wiele rozumiał, musiałbym cię zastrzelić...
- Oczywiście żartujesz, prawda?
- Żartuję...? - trzeba przyznać, że maniakalne, zimne spojrzenie John opanował do perfekcji.
Zrezygnowany Howard tylko machnął ręką.
- Szeryf! Szeryf! - średniej wielkości azjatyckie dziecko wpadło niczym pocisk do biura szeryfa, o mały włos nie przewracając Londerna.
- Szeryf, szeryf! Szybko! Ja ma trupa! Szeryf, szybko! - złapało Johna za rękę i z uporem tępego narzędzia usiłowało go pociągnąć za sobą ale bez wyraźnego skutku.
Panowie wymienili spojrzenia.
- Ciekawe czy za tego mi ktoś zapłaci.
- Pierwszy dzień i trzy trupy... to chyba mój życiowy rekord.
Nie pozostało im nic innego jak udać się za rozwrzeszczanym gówniarzem, uprzednio zostawiając notkę dla dr Jacksona, który miał się pojawić 'lada chwila' godzinę temu, ze jego ekspertyza jak najbardziej nie jest potrzebna, bo klient awansował na trupa, ale ze jako obeznany w medycynie, może przeprowadzić sekcje zwłok i posprzątać - z akcentem na SPALIĆ CIAŁO.
Po krótkim marszobiegu (marsz dla panów - bieg dla dziecka) dotarli do pobliskiego zagajnika, tylko po to by natknąć się na średnio świeże zwłoki bliżej nieokreślonego mieszkańca Prosperity z wymownym jeżykiem indiańskich strzał w plecach.
- Wzorowy przykład samobójcy. - skwitował Londern.
- Taaa... a te strzały to on tak sobie sam z luku niby zaaplikował? W PLECY?! - John lekko niedowierzał ekspertyzie.
- No sam się tutaj pchał, wiec to samobójstwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Sob 12:42, 24 Wrz 2005    Temat postu:

Zwłoki wyglądały na bardzo nieświeże, ale za to ślady, które niewątpliwie przyprowadziły delikwenta w te strony nie miały więcej niż kilka godzin. Innymi słowy, był to były żywy trup, którego nie-życie zostało najwyraźniej zakończone przez tkwiące w jego plecach strzały. Interesujące…

- Gość padł jakieś dwa tygodnie temu - na mój gust... - oświadczył Howard

Callahan ukląkł przy ciele, ostrożnie trzymając rękę na kolbie rewolweru, na wypadek gdyby trupowi wpadło do głowy wstać jeszcze raz, po czym dokładniej przyjrzał się przyczynie perforacji zwłok.

- Co to za jeden? Znasz go? - zapytał grabarza.

- Hmm... A czy ja wyglądam na wieszcza? - odpowiedział pytaniem na pytanie Londern.

- Nie, na grabarza, który chodzi po barach.

- A ile według Ciebie ta informacja jest warta? - dodał Howard.

- Nie jest warta kolejnej grzywny. - stwierdził znacząco Callahan.

- Zawsze mogę skłamać i wykorzystać to w sposób przynoszący zysk - odparł z zimnym spokojem grabarz.

- Zawsze mogę wrócić później i wpakować do paki pewnego delikwenta za utrudnianie śledztwa – odciął się John.

- Nie znam takiego.. - powiedział Londern - delikwenta - dodał po chwili.

John doszedł do wniosku, że jego sarkazm marnuje się w obecności delikwenta stojącego obok niego. Gestem nakazał mu przymkniecie się. Na niezrozumiały dla siebie gest szeryfa grabarz tylko uniósł pytająco brew... myśląc "Co ten idiota robi? Grzebie w śmieciach? Ale szeryf..." - ale zachował to w swoich myślach...

Callahan skupił się na głowie – wyciągnął rewolwer, podważył delikatnie jego lufa głowę trupa, po czym badawczo obejrzał jego oczodoły.

Oczy grabarza rozszerzyły się z obrzydzenia i zdziwienia...

Trup nie miał oczu, które zdawały się być wypalone za pomocą smoły lub innej czarnej, kleistej substancji. To samo odnosiło się zresztą do zawartości czaszki, z której ciągle wypływała owa smolista substancja. John ostrożnie chwycił jedna strzał, po czym wyciągnął ja z pleców.

- Uważaj... - ostrzegł Londern.

- Dobra, to ty wyjmij, panie Dobra Rada. - uniósł ręce Callahan

- Chodzi mi o to, że to może być zatrute.. wiec uważaj na koniec grotu... - odparł Howard pozostając na swoim miejscu.

Szeryf obejrzał grot strzały zauważając, że był wykonany jakby z zastygłej substancji z wnętrza czaszki. Innymi słowy, po okolicy wędrował ktoś, kto potrafił się posługiwać łukiem, a dodatku dysponował strzałami, których groty w jakiś sposób były zdolne do zabijania nie-umarłych.

John starannie powyjmował resztę strzał, po czym machnął ręką na Howarda - klient jest pański, maestro.

- Niech piekło Ci w dzieciach wynagrodzi... - parsknął Howard i zabrał się za taszczenie zwłok...

John ruszył za nim, obejrzawszy sobie jeszcze okolice - miał zamiar tutaj jeszcze wrócić, ale najpierw musiał się odpowiednio przygotować.

- Jak sądzę, bezcelowe jest pytanie ciebie, czy macie w miesicie rusznikarza? - zagaił po drodze.

- że kogo? - odpowiedział pytaniem na pytanie Howard.

- Acha... To może inaczej: Ja pytać Twoja, czy w miasto być mzimu co robić i naprawiać żelazne kije plujące ogniem? - poziom sarkazmu szeryfa osiągnął niebezpiecznie wysokie poziomy.

- Ja mówić głośno i niewyraźnie, że być może mieć cos takiego w miesicie, o ile jeszcze żyć - czy teraz rozumieć - odpowiedział Howard.

- Jak nie wiesz, to trzeba było od razu się przyznać. - stwierdził z niesmakiem John. - A tak przy okazji, to mam wrażenie, że będziesz potrzebował w najbliższym czasie o wiele więcej grobów, wiec lepiej zacznij kopać na zapas... albo najlepiej jeden duży.

- Nie obrażę się jak mi pomożesz... - odparł Howard. Callahan popatrzył na niego dziwnym wzrokiem.
- No to się obrazisz, bo mam co innego do robienia. Ty mi w kompetencje nie wchodź, to ja nie będę wchodził w Twoje.

- Za późno... Odkąd przyjąłeś tą posadę... mam wrażenie że teraz każdemu wjedziesz w ... - spojrzenie na Johna powiedziała Howardowi kolejne piec dolarów, wiec zakończył - prywatne interesy...

Kończąc zakopywanie zdechlaka, grabarz postanowił się napić, toteż skierował się w stronę saloonu...

Szeryf wykonał dłonią nieokreślony gest przypominający odganianie natrętnego owada, po czym wyszedł z trupiarni i poszedł do sklepu, wychodząc z założenia, że sklepikarz będzie lepiej poinformowana osoba od grabarza. Sklep jednak nie był jednak otwarty – sklepikarz pracował najwyraźniej tylko na pół etatu – to drugie pół, toteż w ramach reedukacji zatwardziałych elementów kryminalnych postanowił ponownie wykorzystać grabarza w charakterze przewodnika.

Wychodząc do saloonu, John po cichu podkradł się do siedzącego przy barze Howarda i usiadł z rozmachem obok niego.

- Rusz się pan, panie Londern... jeśli jesteś jeszcze w stanie na konia wsiąść!

"Spokojnie.. To tylko zły sen.. To się nie dzieje naprawdę.. To tylko to picie... TO MUSI BYĆ TYLKO PICIE...." - pomyślał Howard patrząc tępo na szeryfa.

- Witaj! Yk! Franek jestem! Yk! Ktoś ty? Yk! – odparł.

"Ciekawe... alkohol powodujący amnezje..." - pomyślał szeryf, po czym złapał grabarza za kołnierz, zwlókł że stołka, za drzwi, po czym wrzucił do poidła dla koni.

- Yk! Ale fajnie ! Yk ! Jestem OGAREM! Yk! - powiedział Howard, po czym zwymiotował na wierzchowca...

- Niech no sobie przypomnę... Ach, tak. 10 dolarów grzywny za publiczne pijaństwo. - skwitował to Callahan.

Jak przez mgle Howard widział konia przed sobą i czuł że ktoś go perfidnie maca od tyłu... co nie było miłym doświadczeniem i odwrócił się w sama porę, aby ujrzeć twarz Callahana, na która efektownie poleciała (oszałamiający widok) fala niestrawnego wydechu... Callahan z niesmakiem upuścił Longerna do poidła, po czym odsunął się na bezpieczna odległość, czekając, aż ten dojdzie do się bie.

- YGH YGH - zachłysnął się Londern. Odskoczył od poidła i spojrzał na scenę wokół niego, po czym powiedział: - Na wszelkie diabły tego świata! Powiedzcie mi, że to tylko zły sen! To znowu pan szeryfie Calmagedon?

- To nie jest zły sen - z niekłamaną satysfakcja w glosie powiedział John. - tylko ja, szeryf Callahan.

- Ach.. tak.. cholera... Cóż tym razem sobie pan życzy, panie Callahan... - wybełkotał Howard.

- Jedziemy do rusznikarza. - stwierdził szeryf.

- Ja jestem grabarzem, a nie oprowadzaczem... To będzie kosztować... - stwierdził z zimna satysfakcja Howard.. - ale jeśli choć trochę ujmie mi pan długu wobec społeczeństwa tej mieściny... uczynię to bezpłatnie - co pan na to panie ... Callaham?

- W porządku. Nie obciążę pana grzywna za publiczne pijaństwo i nieobyczajne zachowanie. - odpowiedział John.

Howard przewrócił oczyma i rzekł:
- Za mną.... - i się zamknął, pogrążając się w przemijającym kacu...

- Jak daleko jest do tego rusznikarza?

Długie bekniecie poprzedziło odpowiedz grabarza, która brzmiała: - Tak długo będziemy szli, jak długo będzie trzeba iść... za mną... ale... jest szybsze rozwiązanie sprawy... (głośne odbicie się wódki) - ma pan wierzchowca? - spytał Londern

- Mam.

- Zatem niech się pan po niego skieruje i za dwadzieścia minut spotkamy się przy salonie.. - odparł Howard, po czym skierował się po własnego konia zwanego Kupojad...

- Dobrze. - odparł Callahan, po czym odwrócił się i skierował się w stronę swojego biura. Spojrzał tylko, czy nikt przed nim nie stoi, zabrał obie strzelby, osiodłał swojego konia Miecia, zostawił karteczkę "jestem w terenie" i wyjechał konno tam, gdzie czekał na niego grabarz.

Obaj wyjechali z miasta, po czym po pięciu minutach jazdy dotarli do terenu zajmowanego przez zakład rusznikarski, co zresztą było widać - teren naszpikowany był tabliczkami „KEEP OUT”, „PRIVATE”, „GO AWAY”, by wymienić najbardziej popularne napisy.

John zauważył wiele... pojemników, rozsianych wokół drogi wjazdowej. Coś jakby metalowe beczki bądź duże skrzynki na listy. Ich przeznaczenie stało się jasne, gdy tylko wjechali na teren posiadłości – każda z nich otworzyła się, a z jej wnętrza wychynęła wrednie wyglądająca lufa karabinu. Callahan próbował je policzyć, ale po naliczeniu pięćdziesięciu dał sobie spokój.

Z wnętrza chaty wyszedł wysoko ceniący sobie prywatność właściciel, zapewne ów rusznikarz – starszy, niskawy mężczyzna

- Wypier... znaczy się nie przyjmuję gości! – krzyknął.

- Czy tak traktuje pan klientów i stróżów prawa? – zagaił.

- Stróżów prawa mam gdzieś a klientów mam dosyć. Nie znam waszych facjat panowie, więc proponuje odwrót albo przerobienie garderoby na sitka. – odparował rusznikarz.

John zeskoczył z konia, po czym postąpił dwa kroki naprzód, wychodząc przed grabarza, po czym błysnął rusznikarzowi czymś srebrnym przed oczyma. Londern nie mógł tego widzieć, ale była to odznaka Strażników Teksasu.

- Czy tych stróżów prawa tez ma pan gdzieś? - zapytał John znacząco.

- No i? Myślisz że nie widziałem już takich? Poszli mi stad, bo ołowiem nafaszeruje! – wokół nich dało się słyszeć głośny, zwielokrotniony szczęk towarzyszący zwykle wprowadzaniu pocisku do komory nabojowej, jak również odwodzeniu kurka.

- On ludzi ogólnie ma gdzieś. – dotarł całkiem niepotrzebnie Howard.

- To co? - zirytował się Callahan, całkowicie ignorując rusznikarza - kontaktuje się z ludźmi listownie? Zamieszcza ogłoszenia w gazetach, że robi ludziom lufy?

- A słowo emerytura, szczylu, to cos ci mówi? Mam już swoje lata i teraz chce odpocząć! – zaperzył się staruszek

- A nie interesowałaby pana nietypowa robota na zamówienie? - John próbował jeszcze po dobroci.

- E tam, pewnie i tak nic ciekawego.... - Ton głosu rusznikarza zdradzał jednak zawodową ciekawość.

- Tak... dobrze wykształcony i... eee... obrotny rusz... wynalazca jak pan z pewnością ma na swoim koncie jakieś bronie które mogą zrewolucjonizować przemysł rusznikarski, jeżeli znajda się w rękach doceniających je ludzi - John spróbował innego podejścia. - Bo przecież nie marnowałbym pańskiego cennego czasu, by pytać o takie duperele jak przeróbki do rewolweru, które pierwszy lepszy kowal by mógł zrobić...

"Ehh.. jeśli ten stary piernik na to pójdzie, to mój koń jest podniecony.." - pomyślał sarkarystycznie Londern.

Rusznikarz splunął na wzmiankę o kowalach - Ci idioci nie potrafią nic zrobić z bronią. Oni się tylko do wyrobu motyk nadają!

- Oj prawda... Od miesięcy szukam kompetentnego fachowca... - zasmucił się Callahan.

Wchodząc w słowo Londern powiedział - Motyka? To za wysoko jak dla nich...

Zimne spojrzenie rusznikarza którym obrzucił Howarda zdawało się kłócić z krótkim 'ha ha'.

- Ciężko dzisiaj o dobrych specjalistów, prawda, prawda... – stwierdził, zwracając się ponownie do szeryfa.

Howard nie dawał za wygraną, szepcząc - Psst... Powiedz, że mamy zapas wódki... Pójdzie na to... zawsze na to idzie...

- Ostatnia osoba której proponowałeś alkohol rzuciła się na mnie z pazurami! - odszepnął szeryf.

- Grr... musisz być taki pamiętliwy? - równie cicho stwierdził Londern.

- Na tym stanowisku jest to wręcz wymagane. – stwierdził rzecz oczywistą John, po czym znów zwrócił się do staruszka - Toteż aż wstyd mi prosić o takie, że to ujmę, duperele... ale potrzebuje bardzo... bardzo wyspecjalizowanej amunicji... - zaczął powoli dochodzi do sedna sprawy. - Nie takie proste rzeczy, jak upiorytowe kule, o nie...

- Upiorytowe kule! Ha! Kaszka z mleczkiem! Niewarte mojej uwagi…

- A co nie jest? - powiedział grabarz tak cicho, aż szeryf mógłby nie usłyszeć...

- No wiec właśnie, nie chodzi mi o kule z upiorytu...

- No to wykrztuś pan to z siebie wreszcie! – rusznikarz chyba wyraził tym swoje zainteresowanie.

Howard znów szepnął do szeryfa - Wiesz co bierzemy? Bo ja sam nie wiem co on ma na składzie...

Szeryf uciszył kuśkańcem grabarza, po czym przeszedł do ataku:
- Chodzi mi o jakieś 50 sztuk amunicji typu dum-dum kaliber 45, z wydrążonym rdzeniem wypełnionym w połowie rtęcią i zaczopowanych nakładką z czystego srebra - wypalił Callahan. Co prawda pierwotnie miał zamiar prosić jedynie o kule pokryte srebrem, jednak cos mu mówiło, że rusznikarz by go wtedy wyśmiał, toteż nieco podwyższył poprzeczkę zamówienia...

-Hmm... wykonalne... ale... to dość dziwne zamówienie... czy moge spytac po co to panu? – spytał rusznikarz.

- Ano widzi pan, jak zapewne panu wiadomo, gdy kule ołowiane przechodzą przez miękką tkankę, wybrzuszają się i grzybkują. Chodzi mi o to, żeby srebrna nakładka po uderzeniu w cel nacisnęła na środek pocisku, ułatwiając zwiększenie średnicy pocisku…

- Srebro jest za miękkie na to, proponuje użyć mosiądzu... chyba że zależy panu na srebrze z innych przyczyn... – stwierdził znacząco staruszek.

- Właśnie zależy mi na miękkości żeby przy uderzeniu odeszło od reszty pocisku, uwalniając rtęć że zbiornika, która wejdzie do organizmu celu... – wyjaśnił Callahan.

- A o jakich organizmach celu mówimy?

- Poza tym... - John konfidencjonalnie przysunął się do osobnika i ściszył glos - chodzi to o dezinformacje szpiegów z Północy.

- Widzi pan, według bajań wieśniaków w okolicach krążą wilkołaki... A jak mówią owe bajania, na wilkołaki najlepsze jest srebro... I niech pan sobie teraz wyobrazi, że jakiś szpieg z Północy dowie się , że zamówiliśmy amunicje że srebrnymi rdzeniami... Albo się wtedy przestrasza, albo będą nas uważali za idiotów...

- I wtedy przeciwnik albo będzie nas się bał, albo nas lekceważył, co pozwoli nam łatwiej wyegzekwować niepodległość Południa.

- To jest szeroko zakrojona akcja dezinformacyjna. Pan popatrzy, ten z tylu, grabarz, będziemy go przedstawiali jako wysokiego ranga oficjela z tajną misją, co powinno ich skutecznie zdezorientować.

Podoba mi się twój tok myślenia, szeryfie... – stwierdził z formującym się uśmiechem rusznikarz. - Tylko kwestia co jest prawdą...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Pon 13:20, 26 Wrz 2005    Temat postu:

Callahan i Londern po złożeniu zamówienia cala drogę powrotna pokonali w ciszy... znaczy się szeryf się nie odzywał a Howard raz śpiewał (okropnie) raz opowiadał kawały (należało domniemywać z racji ich wieku, że nauczył się ich od swoich klientów) a raz próbował zagadywać na różne głupie i nie tematy , ale za każdym razem gdy spotkał zimne spojrzenie Johna, zmieniał czynność na inna z powyższej listy, w trosce o swoje oszczędności.

Gdy tylko przekroczyli granice miasta i przejeżdżali obok saloonu tym razem Howard nagle spoważniał na widok śniadej klaczy zaparkowanej przed saloonem. Zeskoczył z konia i poluzował rewolwer w kaburze, po czym pewnym krokiem wszedł do saloonu. Zaraz za nim, przeczuwając kłopoty zeskoczył John.

- Cholera - rzekł po drodze.

- Szeryfie.. poznaj kogoś, kogo znać nie chcesz.. – z przekąsem sprezentował sytuację Londern.

„Atmosfera” baru nie uległa znaczącej poprawie, toteż chwilę zajęło im odfiltrowanie typowej klienteli (brudnej) od przyjezdnych (umiarkowanie czystych). Jednym z nich był siedzący przy barze osobnik ubrany na czarno, sączący z kufla „piwo”.

- Cholera, dziki zachód ciągle zacofany – mógłby usłyszeć jego mruczenie ktoś, kto siedziałby tuż obok niego.

- Szeryfie, widzisz tego na czarno ubranego osobnika? - spytał Londern

- Trudno go nie zauważyć.

- Witaj Londern! - osobnik zauważył grabarza. -Widziałem szyld z twoim nazwiskiem!

- Cholera... - przeklnął pod nosem Londern. - Witaj... Co cię tu sprowadza Sage? – spytał.

- Postanowiłem się zatrzymać. - dodał osobnik z wrednym uśmiechem. - Zakład pogrzebowy, sam sobie robotę załatwiasz, czy mam Ci pomóc odrobinę? - kolejny wredny uśmieszek.

- Jeżeli potrafi pan dobrze kopać, nie widzę przeszkód. - odezwał się znacząco szeryf, stając obok Londerna.

- Mi roboty nie brakuje.. A już w szczególności odkąd się pojawił Pan Callahan.. - powiedział Howard

- Nie przedstawisz swojego znajomka, Londern? – zainteresował się „Panem Callahanem” osobnik, którego Howard nazwał „Sage”.

- Właśnie.. to jest szeryf Callahan - pokazał na Johna grabarz - Odkąd przybył do Prosperity Wells roboty mi nie brakuje.. – dodał sarkastycznie. Sage chciał odpowiedzieć, ale nagle ujrzał za oknem coś, co go zaniepokoiło – kolejną znajomą twarz, z której właścicielem chciałby jednak uniknąć spotkania.

- Wybaczcie, ja udaje się na spoczynek, do zobaczenia jutro. - powiedział więc krótko i poszedł na piętro do pokoju. Callahan i Londern nie zdążyli się nawet zdziwić tak raptownym przerwaniem rozmowy, gdy do saloonu wszedł kolejny mężczyzna i prawie nie zwalniając kroku skierował się w stronę schodów. Tuż za nim zaczął wchodzić kolejny mężczyzna, który chwilę wcześniej zerwał się z krzesła w rogu.

Callahan zmarszczył brwi i postanowił zbadać sytuację, więc też zaczął wchodzić na górę. Tuż za nim, zdezorientowany, zaczął iść Howard, ale Callahan zatrzymał go gestem. Grabarz oczywiście zignorował to, jednak zostawił sobie odstęp między sobą a szeryfem.

Parę metrów dalej, za zakrętem... do uszu Callahana dobiegł odgłos przypominający uderzenie ciała o podłogę. Zaalarmowany wyciągnął kolta, po czym zwolnił jeszcze bardziej. Odgłosy szamotania jednak nagle ustały, zastąpione rytmicznym skrzypieniem. John podsunął się jeszcze bliżej do drzwi, zza których wszelkie odgłosy nagle umilkły.

Callahan ostrożnie ujął klamkę, po czym raptownie otworzył drzwi, omiatając pokój lufą rewolweru.

Pusto. Jedynie porzucona torba i otwarte okno świadczyło o tym, że ktoś w tym pokoju przebywał. Szeryf szybko podszedł do okna, i natychmiast zrozumiał, w jaki sposób mógł się oczyścić – w dole, oddalając się szybkim krokiem, szło pięciu mężczyzn, z których dwóch trzymało pod pachy Sage’a, a trzeci odstawiał pod stodołę wysoką drabinę.

Po chwili wszyscy zniknęli w środku stajni, toteż John odepchnął się od parapetu i ruszył w stronę schodów, omal nie zderzając się w drzwiach z Londernem.

- Co się stało? – zapytał ten, zmieszany.

- Jacyś faceci zabrali twojego znajomka. – rzucił przez ramię John, zbiegając po schodach. Londern zmiął w ustach jedno z bardziej mu znanych wyrafinowanych przekleństw, po czym pobiegł za nim.

Obaj wbiegli za saloon i ruszyli w stronę stajni.

- Mogę strzelać? – zapytał po cichu grabarz.

- Tak, ale po nogach - odparł szeryf. – Tak w ogóle jak tu jesteś, to obejdź stajnię i postaraj się wejść od tyłu, zrozumiano?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Wto 16:51, 27 Wrz 2005    Temat postu:

Callahan dobyl swojego wiernego peacemakera i zaczal zblizac sie do frontowych wrot stajni. Nagle do jego uszu dobiegl huk, jakby ktos zdetonowal tylnie drzwi do stajni a potem glosne aczkolwiek szybko urywane wrzaski pieciu osilkow.
Jednym szybkim kopnieciem otworzyl drzdwi i wpadl do srodka z coltem gotowym do strzalu...
Jego oczom ukazaly sie lekko podwedzone zwloki osilkow lezace na ziemi z groteskowo wygietymi twarzami i rewolwerami ciagle gotowymi do strzalu. Tylne drzwi stajni w rzeczy samej wygladaly jakby ktos podlozyl pod nie ze dwie laski dynamitu (co oczywiscie dosc skutecznie polozyloby kres istnieniu calej stajni), zadziwiajaco jednak cala konstrukcja oparla sie sile wybuchu.
Na srodku stajni, posiniaczony, zakrwawiony i ogolnie noszacy slady zuzycia lezal nieprzytomny Sage.
- Co tak dlugo? - odezwal sie z tylnych drzwi, z ironicznym usmiechem, Howard.
John rozpoznajac obrazenia osilkow tylko glosno westchnal, przewrocil oczami i celujac prosto w piers Howarda stwierdzil
- Raczki, raczki, panie Londern...
- Ze co?! Tys sie chyba jednak z ktoryms z nich na rozumy zamienil!... pod jakim zarzutem?!
- Nielegalne pozyskiwanie klientow, ot co! - John zaczynal sie pomalu denerwowac.
Fakt, bron Londerna wciaz tkwila w kaburze a napastnicy byli gotowi do strzalu... ale John za dobrze znal ten typ obrazen.
- Przeciez to byla obrona konieczna!
- KONIECZNA?! Za konieczne uwazasz usmazenie zywcem pieciu ludzi?
- Ludzi? to byli zwykli bandyci!
- No a ty to niby wzor cnot wszelakich? - ironia az kapala z kazdego slowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Wto 23:18, 27 Wrz 2005    Temat postu:

- Aye! Przecież ja nic nie zrobiłem.. nawet spluwy nie wyjąłem... Wiec o co chodzi? - dodał Londern.

- Dwie sprawy, panie Londern. - odpowiedział John. Lewą ręką wyjął z kieszonki kamizelki okrągły, błyszczący przedmiot i pokazał go grabarzowi.

- Co to do diaska? - spytał Howard. Chwilę później jednak zorientował się, czym był ten przedmiot - Była to odznaka Strażników Teksasu - dla kogoś takiego jak on, dysponującego nadnaturalnymi mocami, oznaczała duże kłopoty.

- Porucznik John Callahan, Strażnik Teksasu, do usług. – przedstawił się John. - I druga sprawa...

- Druga? Bo jakoś nie bardzo rozumiem panie szeryfie.. - kpiąco orzekł grabarz, zastanawiając się jednocześnie, jak wybrnąć z tej sytuacji.

John schował odznakę z powrotem do kieszeni, po czym wykonał ręką kilka gestów, dziwnie znajomych Howardowi... Nagle jego rewolwer rozjarzył się światłem, a z jego lufy strzeliły miniaturowe błyskawice...

- Otóż to, panie Londern... Wiem dokładnie, co pan zrobił. - odpowiedział spokojnie. Blask wokół jego rewolweru powoli zanikł.

- Co to do diaska ma znaczyć?! - oburzony Londern wybałuszył na szeryfa oczy. Wiedział, że Strażnicy Teksasu polowali na takich jak on, potrafiących rzucać magiczne kanty, ale żeby sami potrafili w ten sposób kantować?

- Teraz, niech pan się skupi, bo zadam panu bardzo ważne pytanie, od którego zależy pańska przyszłość. – wolno i wyraźnie powiedział Callahan. - Czy zgadza się pan wstąpić do Strażników Teksasu, z wszystkimi obowiązkami i przywilejami z tego wynikającymi?

Howardowi opadła szczęka... I chwilowo go zamurowało... Gdy próbował powiedzieć cokolwiek zaczął bełkotać i patrzeć na szeryfa jak na wariata, to znów bełkotać i myśleć że sam oszalał... W końcu zakrztusił się własną śliną i zaczął kaszleć... gdy się uspokoił wreszcie powiedział cos co dało się zrozumieć:

- To.. – zaczął. - Eeee.... - próbował dalej. - Wielki.... eeee... zaszczyt... eeee..... znaczy.. eee.... - dalej zaczął próbował się wysławić - Jeśli to jest propozycja.. to spytam.. jako grabarz: Ile będę zarabiał jako Strażnik Teksasu? No i oczywiście jeszcze dodam, czy moje relacje z płcią przeciwna będą dozwolone, i jeszcze czy dalsze podróże do baru i picie będzie dozwolone, a i jeszcze bym zapomniał... no wiec właśnie czy będę mógł wreszcie naśrutowywać przeciwników ołowiem... - kontynuował Londern.

- 40 dolary miesięcznie. – odparł po krótkiej chwili Callahan. Howarda, który takiej sumy się nie spodziewał, chwilowo przytkało.

- Strażnicy Teksasu to nie jest organizacja zajmująca się chlaniem gorzały i uganianiem się za kieckami, odpowiadając na drugie pytanie. Naszym zadaniem jest egzekwowanie prawa, ochrona niewinnych, oraz służenie bezpieczeństwu publicznemu. – John ciągnął dalej.

- Ale to tez ludzie... I tez maja swoje naturalne potrzeby... I nie chodzi mi o uganianie czy chlanie do upadłego - w tym momencie Howard jakby się zamyślił - tylko relaks po ciężkim dniu służby publicznej.. oczywiście zgodnie z prawem...

- Wiec zna pan odpowiedź na swoje pytanie. Jesteśmy organizacja policyjną, a nie klasztorną. – wzruszył ramionami porucznik.

- Wiec jeśli to będzie możliwe, bądź co bądź rzadziej niż dotychczas, - znów Londern jakby cos wspominał... z nieukrywaną nutką żalu... - to moja odpowiedz brzmi......Przyjmuję to stanowisko... - w końcu orzekł Howard... I popatrzył tępo na kolejne ruchy Callahana. Ten przez chwile patrzył badawczo na Londerna, po czym w końcu zwolnił kurek rewolweru i wsunął go do kabury.

- W porządku. Teraz weźmiemy twojego kumpla i zaniesiemy go do lekarza.

- Ee... To nie mój kumpel.. - dodał z widocznym sarkazmem Howard.

- Potem wstąpimy do mojego biura, by sporządzić kontrakt, który pan podpisze. – kontynuował niezrażony John. - A potem... potem zajmie się pan swoimi najnowszymi klientami.

- To po prostu dawny.. znajomy... - powiedział Howard - i oczywiście dalej wstąpimy do pańskiego biura, szeryfie Callahan...

- Ale musze cos jeszcze dodać... - znów zabrał głos były grabarz - Ten znajomy... Hmmm....Jakby to powiedzieć.. Z nim mogą być jeszcze problemy... Zresztą... To już chyba dało się zauważyć prawda?

- Nie. Nie bardzo. – rozczarował go Callahan. - W każdym razie, pańskie zaprzysiężenie będzie na razie tymczasowe, a potem zatelegrafuję po Strażnika odpowiedzialnego za zaprzysięganie stale, który da ci odznakę i wprowadzi dokładnie w zakres obowiązków. Niewykluczone, że będziesz musiał pojechać z nim, by ujawnić pełen zakres swoich umiejętności. A propos... Jeżeli jeszcze raz użyjesz swoich umiejętności bez wyraźnej potrzeby, albo w obecności osób postronnych... Czy musze kończyć?

- Rozumiem... A czy dostane dodatkową kasę za wykazanie swojego talentu i bystrości oraz odznakę za bohaterstwo? - spytał z nadzieja i sarkazmem Howard.

- Nie. - zdruzgotał jego nadzieje Callahan, zastanawiając się jednocześnie, czy Londern jest w stanie powiedzieć cokolwiek bez sarkazmu.

- Rozumiem ... Zatem może udamy się do jakiegoś pobliskiego lekarza? - zaproponował, tym razem poważnie biorąc na plecy nieprzytomnego Sage'a Londern.

- A co ja powiedziałem przed chwila? - zapytał lekko zdziwiony Callahan.

- To na co czekamy? - zdziwił się grabarz.

- Na to, żebyś przestał gadać i zaczął iść. - oświecił go szeryf.

Howard tylko obrzucił krótkim spojrzeniem Callahana, po czym udał się przed siebie kierując się wprost do lekarza. Tym razem milczał, myśląc nad tym jaką właśnie podjął decyzję...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kazeite dnia Wto 19:37, 01 Lis 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JohnnyBee
RPGame Master



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Lost World of Atlantis

PostWysłany: Śro 21:10, 28 Wrz 2005    Temat postu:

Gabinet lekarza przywodzil skojarzenia z rzeznia. Co prawda utrzymany byl w sterylnej czystosci, ale dziwne wrazenie pozostawalo. Howard ulozyl wciaz nieprzytomnego Sage'a na stole rzezniczym... znaczy sie operacyjnym.
Gabinet zdawal sie byc pusty, ale po kilkunastu sekundach w drzwiach jednego z pokoi ukazal sie dr Jackson.
Byl to skromny czlowiek, mniej wiecej dwa metry dwadziescia wzrostu, w barach mniej wiecej tyle samo.
Na widok lekarza Howard zaczal kalkulowac jak dlugo musialby mu kopac grob, a po chwili jak dlugo dr Jackson moglby kopac jemu grob. Porownanie tych dwoch czasow nie wypadlo pomyslnie dla Londerna.
Po ktorkiej wymianie spostrzerzen z Johnem odnosnie obrazen Sage'a i zlosliwych, sarkastycznych docinkow Howarda, nieprzytomny sage zostal z lekkoscia szmacianej lalki przeniesiony do jednego z pokoi zabiegowych.
Po kilku minutach Jackson wrocil.
- Wszystko bedzie w porzadku, po prostu dali mu niezly wycisk. Opatrzylem mu rany. Niech teraz odpocznie kilka godzin.
- Dziekuje doktorze. Czy mial pan chwile na zbadanie pacjenta zostawionego w moim biurze? - zapytal niby przypadkiem John.
- Tak... i zgodnie z pana zaleceniami bezzwlocznie zutylizowalem zwloki.
Podejrzanie spojrzal na Londerna, jakby nie byl pewien czy mowic wiece.
- Spokojnie, pan Londern wlasnie awansowal na mojego zastepce.
- Taa... czlowiek z samego kopania grobow nie wyzyje. - odcial sie Howard.
- Wrecz przeciwnie, jesli sam sobie w takim tempie bedziesz klientow robil. - znaczaco uciszyl go szeryf. - wiec, doktorze, czy znalazl pan cos ciekawego?
- W rzeczy samej. Znalazlem dziwne slady na piersi ofiary. Wygladaly na rany po bardzo duzych pazurach. Z poczatku zastanawialem sie czy to nie slady po spotkaniu z niedzwiedziem, ale pozniej przypomnialem sobie jeden incydent sprzed kilku lat. Takie same rany widzialem kilka lat temu... ale, przepraszam za moja niegoscinnosc, napiejecie sie czegos panowie?
- Podwojna whisky z lodem - wystrzelil Howard.
- Dziekujemy, jestesmy badz co badz na sluzbie - lodowate spojrzenie Johna i mocno zaakcentowana ostatnia czesc zdania musiala na razie wystarczyc Howardowi zamiast drinka.
- Wiec usiadzcie panowie, bo ta historia chwilke potrwa. Otoz kilka lat temu do miasteczka przybyl wraz ze swoja rodzina Haggis MacMutton. Oczywiscie jak kazdy szukal tutaj bogactwa, pracy i rozrywek, a ze znal sie na gornictwie zbudowal dla swojej rodziny domek w gorach i zaczal wydobycie. Nie dorobil sie fortuny, ale co tydzien wymienial dorobek na rozne dobra u naszego sklepikarza. Co wiecej - Jim, skepikarz jezdzil raz w tygodniu z dostawa do jego chatki. Wszystko bylo w porzadku az pewnej jesieni wrzeszczac wrocil do miasteczka. Zaczal opowiadac o strasznej tragedii, musialem mu dac cos naprawde mocnego na uspokojenie. Razem z owczesnym burmistrzem i kilkoma mieszkancami udalismy sie w gory. To co zastalismy przeszlo nawet nasze najsmielsze oczekiwania. Cala chata skapana byla we krwi. Zona i dwie corki MacMuttona lezaly w roznych miejscach z ranami podobnymi do tych na piersi waszego... hmm... klienta. Co prawda nigdzie nie znalezlismy ciala Haggisa i jego najmlodszego syna, ale zbadawszy zwal w kopalni uznalismy ze zgineli podczas wydobycia. Co prawda w celu unikniecia zarazy spalilismy cala chate, ale najcenniejsze pamiatki rodzinne nadal spoczywaja w ratuszu, gdyby kiedys ktos z rodziny chcial je odzyskac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Śro 10:08, 05 Paź 2005    Temat postu:

Doktor Jackson pociągnął łyk kawy, po czym kontynuował:
- Moje zdanie na temat tego co się stało w tamtej chacie było zupełnie inne, ale mało kto chciał mnie słuchać; dopiero co przyjechałem do miasta, no i niektórym nie uśmiechało się wtedy i teraz że czarnuch może mieć rację.

John spojrzał na niego z ukosa, wspierając brodę na dłoni. Przed nim, można powiedzieć, siedziała przyczyna całej tej wojny – gdy rozwinięta przemysłowo Unia żądała zniesienia niewolnictwa, gospodarka rolniczych stanów południa kraju oparta była w znacznej części na tej taniej sile roboczej i zniesienia niewolnictwa poprzeć nie mogła. Tego, że Lincoln zniesie niewolnictwo w ’62 można było się spodziewać, ale ironiczne było to, że Davis podjął identyczną decyzję w '65. Podobno była to cena za wsparcie Anglików, którzy ustalili kurs wymiany funta na dolary konfederacyjne... ale w ten sposób wojna stała się samonapędzającym medium – pierwotne przyczyny przestały się już liczyć...

Callahan otrząsnął się z zamyślenia, powracając myślami do teraźniejszości. Więc Jackson miał inne zdanie na temat masakry w chacie?

- A co, pana zdaniem tam się wydarzyło? - zapytał z niemal doskonałe symulowanym zaciekawieniem.

- Zaćmienie Wenus to to na pewno nie było, szeryfie - dr Jackson nie mógł sobie odmówić sarkazmu w głosie.

- Słucham? Jakie Wenus? Miał pan mówić, co się stało w chacie, a nie mówić mi tu o planetach. - zdziwił się John.

- Jak na mój rozum, - zaczął Londern - to o czym pan bredzi?

- Może pozwoli pan mówić doktorowi, panie Londern? - zwrócił się w stronę swojego przyszłego niesfornego zastępcy Callahan.

- Oczywiście... - powiedział Howard i usiadł wygodnie na krześle.

- Może to panu wydawać się dziwne, ale nie wszyscy czarni to analfabeci - Samuel postanowił walić prosto z mostu, a w razie czego lewym sierpowym, w związku z tym stanął tak żeby w razie czego unieszkodliwić szeryfa i nie znaleźć się w zasięgu grabarza. Szeryf wyprostował się na cała swoja wysokość, stwierdził, że i tak to za mało, żeby spojrzeć na doktora z góry, toteż zrezygnował z tego pomysłu.

Przy okazji zauważył, że doktor nosi przy pasie... nożyk? Nie, uświadomił sobie, jeżeli doktor miał ponad dwa metry wzrostu, to znaczyło to, że jego nóż ma... trzydzieści centymetrów długości? Londern tymczasem, nawet jeżeli też dostrzegł ów nóż, nie dał tego po sobie poznać, tylko wybitnie uniósł brew do góry.

- Bardzo interesujące.. - w jego głosie wyraźnie było czuć ironie oraz znudzenie.

- Studia medyczne skończyłem przebywając w Europie. – kontynuował doktor - Tam też spotkałem się z pracami niejakiego dr Van Helsinga. Doktor Van Helsing, świetny patolog swoją drogą, opisał w swoich rozprawach medycznych kilka przypadków medycznych które nieco odbiegały od normy.

Callahan naprawdę się teraz zdziwił. O co chodziło temu czarnemu?
- Doktorze... czy chociaż jednym słowem poddałem pańskie kwalifikacje i kompetencje w wątpliwość? - zapytał.

Między innymi miał okazję dokonać sekcji na ciele człowieka który wykazywał pewne podobieństwo do wilka... gęsta sierść na całym ciele, długie pazury, kły ostre jak ten scyzoryk. – to mówiąc wyciągnął swoją maczetę.

"Porywczy doktorek" - pomyślał zastępca szeryfa, a głośno skomentował:
- Ładny nóż kuchenny.

- To narzędzie pracy. – odpowiedział Samuel, myśląc jednocześnie „ten grabarz ma niezłe poczucie humoru”.

Callahan zmarszczył brwi. Co tu się do diabła działo? Jego ręka przeniosła się z jego brody na jego kolano, kilka centymetrów od kabury z koltem.

- Doktorze... o czym do diabła pan mówi? Miał pan powiedzieć co pańskim zdaniem stało się w chacie, a tymczasem przechwala się pan swoim promotorem i narzędziami pracy... – raz jeszcze próbował przywrócić rozmowę na poprzednie tory.

- Warto nadmienić, że corpus delicti znalazł się w posiadaniu dr Van Helsinga – doktor był zdecydowany dojść do końca swojej opowieści - dlatego że to on go zabił, w Alpach...

- Imponującym obieraczem owoców... - dodał sarkastycznie Howarda.

- Panie Londern, bardzo proszę... pańskie uwagi proszę zachować dla siebie. - ostrzegł go Callahan.

- Widzę szeryfie, że logiki to pana nie uczyli w szkołach - Samuela bawiło robienie idioty z człowieka, który na pewno idiotą nie był. Natomiast grabarzowi należała się nauczka...

- Eh... Nie mogłem się powstrzymać, jeśli ktoś mi czymś ostrym macha przed nosem, a to jeszcze przybiera groźne postawy. Poza tym zboczyliśmy z tematu, prawda? I jakbyś doktorku mógł, to schowaj ten swój scyzoryk - odciął się Londern.

W ułamku sekundy nóż potocznie zwany scyzorykiem wylądował jakieś dwa centymetry od głowy Howarda w oparciu fotela na którym siedział - wbity niemal na wylot. Jednocześnie doktor stwierdził, że patrzy prosto w wylot lufy Peacemakera szeryfa.

- Doktorku, my chyba się nie zrozumieliśmy... – Howard zaczął wstawać z groźną miną - Ja bardzo nie lubię jak ktoś we mnie celuje swoim długim ... OSTRZEM... – grabarz poczerwieniał na twarzy, zaciskając pięści, ale jeszcze powstrzymał się przed kolejnym ruchem.

- Doktorze... – zaczął mówić szeryf, zmuszając się do zachowania spokoju. - na wszystko co święte i na wszystkich gigantów chirurgii... proszę się opanować, schować narzędzia pracy, i odpowiedzieć na moje pytanie! A ty, Londern, wypierdalaj za drzwi! Natychmiast!

- To co zabiło tamtego farmera i jego córki to był wilkołak, taki jak ten którego zabił dr Van Helsing - dr Jackson zupełnie nie przejął się zamieszaniem jakie wywołał i powrócił do picia kawy.

- PRZECIEŻ TEN WŁOCHATY CZARNUCH WE MNIE RZUCA SWOIM TRZYMETROWYM CHOLERNIE OSTRYM... SCYZORYKIEM! - wywrzeszczał Londern, po czym spektakularnym ruchem wyrwał nóż z oparcia, wziął zamach i wrzucił go prosto do najbliższego kosza, a wychodząc trzasnął jeszcze mocno drzwiami.

Doktor z lubością pogładził się po swojej łysej glacy, dając czas Callahanowi, by zastanowić się co zrobić z tym fantem. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że na razie robić nie musi nic – jeden człowiek, i w dodatku Murzyn nie stanowił zbyt dużego zagrożenia dla powiastki, w którą wierzyło całe miasteczko.

Zza drzwi nagle dobiegło ich obu upiorne wycie, w którym dało się jednak rozpoznać znajomy głos – to Howard dawał upust swojej frustracji. Callahan westchnął głęboko, przesunął ręką po czuprynie, schował rewolwer, usiadł, po czym odezwał się pozornie spokojnym głosem:
- Innymi słowy, zdaniem pana, w okolicy grasują potwory zdolne do... eee... znaczy... wilkołaki?

Doktor Jackson spojrzał na niego z widocznym w oczach politowaniem, ale zanim zdążył odpowiedzieć, wycie zza drzwi nagle ucichło, a w drzwi ktoś zapukał.

Callahan wstał, przeszedł do drzwi, po czym je otworzył o spojrzał na stojącego na zewnątrz swojego przyszłego zastępcę.

- Czego... Chcesz? - odezwał się z coraz większym trudem siląc się na spokój.

- Jest... problem - powiedział Londern i zamilkł.

Callahan wyjrzał przez drzwi i zobaczył pięciu wrednie wyglądających desperados... prawie braci bliźniaków piątki, która usiłowała „rozmówić się” z Sage’m. Za jego plecami dr Jackson odwrócił się i wyszedł z pokoju przez tylne drzwi

- Słucham panów? - odezwał się nagle śmiertelnie spokojny John.

- to słuchaj dalej. my nie do ciebie, tylko do tego śmierdziela. – pierwszy Meksykanin pokazał palcem Howarda.

- Do mnie?! - spytał z nadzieją Londern - że jak?! Ty MAMUCI WYPIERDKU?!

W polu widzenia szeryfa ponownie pojawił się doktor, który najwyraźniej wyszedł na główną ulicę bocznym wyjściem. Stał teraz z rękoma założonymi za plecami i nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Jak ty pyskujesz? Śmieciu! Czego chcesz gnojajdzie?!! – gorączkował się tymczasem Howard. Callahan spojrzał na jego przeciwników, gwałtownie tracąc nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu.

- Tak gnido! – odkrzyknął rozmówca Howarda. - Zaraz zapłacisz za to co zrobiłeś naszym hombres!

- Panowie, radzę się zastanowić. Nie udzielam zniżek na leczenie grupowe... - powiedział doktor.

- Zapłacę? Wam? A niby jakim PRAWEM? ŚMIECIE?! - powiedział LODOWATO Londern.

- A potem będę musiał ich zaszywać... – mruknął Samuel.

Jak na komendę, cała piątka Meksykanów sięgnęła na to do kabur. Mózg Callahana nie zdążył jeszcze w pełni zrozumieć, co się dzieje, gdy w jego ręce pojawił się rewolwer...

Nie zdążył jednak pociągnąć za spust, gdy z jego prawej strony dobiegł doskonale znajomy mu huk. Oto w rękach doktora zmaterializowała się trzymana dotychczas za plecami strzelba rewolwerowa, która prawie ginęła w jego masywnych dłoniach. Niemal nonszalancko uniósł ją w górę i nacisnął spust.

Grzmot wystrzału przetoczył się hukiem po ulicy, wysyłając w powietrze śmiercionośną na tym dystansie chmurę śrucin. Najbliżej stojący śmieć nawet nie wiedział, co się stało - stwierdził tylko w pewnym momencie, że przestał cokolwiek widzieć, a jedynym znakiem tego, że jego ciało uderzyło bezwładnie o ziemię był nagły ból w jego ciele, który szybko jednak zgasł... tak samo jak jego puls.

Jego kumpel z boku miał więcej szczęścia - ciało jego niedoszłego przyjaciela osłoniło go przed większością śrucin, nie na tyle jednak, by umożliwić mu zachowanie lewego ucha, które poszybowało leniwą parabolą ku ziemi.

Strzęp jego policzka nie chciał być jednak gorszy, toteż drugi desperado złapał się za krwawiący ochłap, który był kiedyś jego twarzą, jakimś cudem jednak nadał stał na obu nogach, trzymając twardo w ręce swój rewolwer.

Trzeciego przeciwnika jedna że śrucin trafiła prosto w gałkę oczną - upuścił on swoją broń i osunął się na ziemię, zawodząc głośno chrapliwym głosem.

Niemal jednocześnie, szeryf i desperado z zalaną krwią twarzą pociągnęli za spusty. Skurcz bólu przebiegł po twarzy Johna, gdy kula trafiła w jego bark, a jego ręka minimalnie drgnęła.

Jeden, drugi... łącznie cztery strzały dosięgły jego przeciwnika, wykwitając krwistymi kwiatami na jego ciele. Jednak dopiero piąty strzał, strzał Howarda, powalił ostatecznie tego desperado na ziemię.

Howard przesunął minimalnie lufę, która ponownie plunęła ogniem. Jeden z dwóch ostatnich desperados stojących na nogach zachłysnął się nagle, gdy ołowiana kula przebiła mu krtań i zmiażdżyła rdzeń kręgowy. Ten Meksykanin był martwy zanim jeszcze jego ciało upadło na ziemię.

Stojący obok tak nagle upadłego kumpla ostatni stojący desperado drgnął, skulił się, po czym pociągnął za spust, posyłając kulę w stronę Londerna, na jego szczęście niecelną. W jego szeroko otwartych oczach nie było już strachu, tylko gorąca nienawiść, zogniskowana na grabarzu.

Nienawiść, która nagle ustąpiła miejsca bezbrzeżnemu zdumieniu, gdy nad głową Londerna huknął strzał - Callahan ciągle miał naboje w kolcie i daleki był od uznania porażki. Chwila przerwy którą kupił mu Howard była wszystkim, czego potrzebował... Jego kula przemknęła tuż pod kapeluszem desperado, wbijając się w środek jego czoła.
Doktor uniósł jeszcze odruchowo strzelbę, ale zaraz ją opuścił, orientując się, że teraz bardziej przyda się jako lekarz.

Howard, z szeroko rozdętymi nozdrzami, łapał powietrze niczym narowisty rumak, a lufa jego rewolweru zataczała szerokiego, nerwowe ruchy. Za jego plecami Callahan opuścił dymiącą lufę, z grymasem bólu wkładając prawie pustą broń do kabury.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kazeite dnia Wto 20:10, 25 Paź 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kazeite
Strzelec



Dołączył: 20 Wrz 2005
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: znienacka :)

PostWysłany: Śro 23:54, 05 Paź 2005    Temat postu:

Leżący na ziemi Meksykanin drgnął i przewrócił się na drugi bok, odsłaniając światu krwawą maskę, w którą zmieniły prawą połowę jego twarzy śruciny wystrzelone przez doktora Jacksona. Jego lewe oko, jedyne sprawne, które mu pozostało, zogniskowało się na jego Colcie Army, leżącym tuż obok jego ręki. Gdyby tylko mógł sięgnąć i go złapać...

Gdzieś za sobą usłyszał nagle odgłos kroków, a po chwili jego skroń poczuła chłodny dotyk przytkniętej do niej lufy.

- No, stary, dalej... wysuń rękę i złap za gnata. – odezwał się tuż nad jego uchem Howard Londern. - Wyzywam cię – wysuń tą cholerną rękę i złap za gnata. Czujesz się dzisiaj szczęściarzem? Jak myślisz, czy jeśli włożę spluwę z powrotem do kabury, to czy zdążysz złapać swojego gnata i odstrzelić mi łeb, zanim ja odstrzelę go tobie? Jak sądzisz, czy dzisiaj jest twój szczęś...

- Londern. – głos zza pleców grabarza przerwał mu jego konwersację z ostatnim pozostałym przy życiu desperado. – Zabierz podejrzanemu broń, poinformuj go, że jest aresztowany, a następnie daj go doktorowi do opatrzenia. – aczkolwiek John Callahan wyglądał w tym momencie niezbyt imponująco, siedząc na schodkach ganku i uciskając lewą dłonią dziurę w swojej osobie, to jego głos ani trochę nie stracił ze swojej stanowczości. – Następnie zbierzesz broń, gotówkę i rzeczy osobiste reszty i zostawisz je tutaj, a potem zabierzesz całą czwórkę... oraz piątkę ze stodoły... i przygotujesz je do pochówku.

Howard rzucił złe spojrzenie w stronę szeryfa, po czym splunął zamaszyście na ziemię, wykopując Colta Army poza zasięg bandziora. Dr Jackson w międzyczasie zwolnił kurek swojego karabinu, po czym zarzucił go sobie na ramię.

- Zapraszam w swoje skromne progi, panie Callahan. – odezwał się, wskazując ruchem dłoni gościnnie otwarte drzwi do wnętrza swojego gabinetu.

- Najpierw nasz gość. – pokręcił głową szeryf. – Mam do niego kilka pytań.

Samuel obrzucił go lekko zdziwionym spojrzeniem, ale wzruszył ramionami i ruszył w stronę bandyty. Nie bacząc na jego próby wyrywania się, złapał go ręką za kołnierz i podniósł na wysokość oczy, oglądając jego zakrwawioną twarz. Niemal nonszalancko złapał jego dłoń próbującą wbić mu w brzuch nóż, wykręcił ją, po czym wyciągnął z sakiewki przy pasie małą fiolkę, którą oblał chustę okalającą szyję bandziora, którą następnie przycisnął do jego ust.

- Chloroform. – wyjaśnił przypatrującemu się temu z zafascynowaniem Londernowi, po czym wziął bandziora pod pachę i podszedł z powrotem do szeryfa.

- Będzie żył. – poinformował go lakonicznie. – Na razie. A póki co, proszę do gabinetu.

John zdecydował się tym razem postąpić według zaleceń doktora, toteż wywindował się z trudem ku górze i odwrócił w stronę drzwi. Londern pokręcił z rozczarowaniem głową, po czym schylił się ku pierwszemu trupowi i zaczął odpinać jego pas z bronią.

- Jeszcze jedno, Londern. – szeryf zatrzymał się jeszcze w progu. – broń i rzeczy osobiste tamtej piątki także ma przywędrować tutaj, czy to jasne?

- Jak słońce na niebie. – odpowiedział z przekąsem Howard, po cichu przeklinając dobrą pamięć swojego zwierzchnika…

---

Plink!

Spłaszczona ołowiana kula zabrzęczała na dnie metalowej kuwetki.

- W porządku. Teraz tylko zaszyć i zabandażować ranę i będzie pan jak nowy... aczkolwiek nie od razu. – poinformował Johna doktor, przygotowując igłę i nici chirurgiczne. Przy okazji rzucił spojrzenie na tors i plecy swojego pacjenta, odnotowując widoczne na nich blizny, zarówno po ranach postrzałowych, jak i ciętych.

- No, gotowe. – odezwał się po kilku minutach, docinając ostatnią nić. – Miał pan szczęście, szeryfie – kula nie utkwiła zbyt głęboko, niemniej jednak przez jakiś tydzień może mieć pan kłopoty z używaniem tej ręki. Chociaż dla pana... – Samuel obrzucił tu spojrzeniem dwa kolty przypięte na obu udach Callahana. – nie będzie to większym problemem, prawda? Niemniej jednak polecałbym temblak.

- To... nie będzie konieczne, doktorze. – odpowiedział mu Callahan, nakładając niezgrabnie koszulę. Jackson tylko pokręcił głową.

„Wydawał się taki inteligentny, a zachowuje się jak dziecko – myśli sobie, że ból i rany ich nie dotyczy.” – pomyślał z irytacją. Szeryf tymczasem założył kamizelkę i z niejakim trudem narzucił swój płaszcz na ramiona.

- Jeżeli to możliwe, chciałbym, żeby pański następny pacjent nadawał się do przesłuchania jak najszybciej, doktorze. – powiedział w końcu, wyciągając w tym czasie zużyte łuski z bębenka swojego Peacemakera.

- To może trochę potrwać. Wyciąganie śrutu jest czasochłonnym zajęciem. – odparł doktor. – proszę przyjść za godzinę.

- Rozumiem. Acha, i jeszcze jedno. Jeżeli zobaczy pan na ciele pacjenta nietypowe ślady po pazurach... – Callahan rzucił doktorowi znaczące spojrzenie. - to proszę mnie natychmiast poinformować. Dokładniej na ten temat rozmówimy się później.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
BearClaw
Generał



Dołączył: 05 Wrz 2005
Posty: 556
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Z Bractwa Stali
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 19:56, 07 Paź 2005    Temat postu:

Klnąc pod nosem i taszczącz po kolei dziewięć trupów na cmentarz, Howard nadal nie mógł uwierzyć co się stało przez ostatnie kilka dni.. Jego życie zmieniło się ze spokojnego grabarza, chodzącego po barach w prawdziwego kowboja... Gdy skonczył znosić wszystkie zwłoki na cmentarz, zmeczony wpadł na pomysł udania sie do pobliskiego księdza i wynajęcia kilku pomocników do kopania dołów. Maszerując upocony i pobrudzony krwią swoich przeciwników, Londern nie wyglądał atrakcyjnie... Wszyscy na jego widok albo sie odsuwali, albo patrzyli z dużą dawką zmieszania.
"Niech to szlag... Znalezienie jakiegoś matoła do pomocy w tym cholernym brudnym mieście nie będzie łatwe.. Jesli natrafie na jakiegos trzeźwego typa, chętnego do pomocy to będzie cud.." - pomyślał grabarz, wchodząc do kościoła. Księdza zastał w kapliczce obok i po krótkim streszczeniu sytuacji i poproszeniu kapłana o kilku zaufanych chłopców do pomocy, maszerował dzielnie z druzyną czteroosobową do poświęcenia i zakopania narwanych amigo...
Przez głowę Londerna przeszła jeszcze jedna myśl gdy zbliżali się do cmentarza...
"Czy może mnie spotkać coś gorszego w tym parszywym dniu?"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Free for all Strona Główna -> Deadlands Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Charcoal Theme by Zarron Media
Regulamin